poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział XXVIII

  

            Kolejne kartki kalendarza spadały, z cichym szelestem, na posadzkę w zastraszająco szybkim tempie. Mroźny luty i nieco cieplejszy już  marzec przeminął, by z otwartymi ramionami powitać kwietniowe słońce. Przez ten czas, paczka jak zwykle się wygłupiała, Hermiona, jak już miała to w zwyczaju, gnała wszystkich do nauki, a Weasley wiecznie, co mu już to weszło w nawyk z marnym skutkiem próbował wygrać z nimi potyczki słowne i uprzykrzać im życie.  Oczywiście nie obyło się też, bez doprowadzania do białej gorączki ich ulubionej nauczycielki transmutacji, co już od dawna stało się ich hobby. Można by pomyśleć, że nic szczególnego się nie dzieje. Bo tak było. Prawie.
            Od jakiegoś czasu, jeszcze nim Hermiona, Łucja i Draco wyruszyli po kolejne części Kryształu, byłą Gryfonkę nawiedzało dziwne przeczucie. Miała wrażenie, ze coś jest nie tak, jak być powinno. A to dziwne uczucie nasilało się, gdy była z Davidem, zauważyła tez jakby on się od niej nieco oddalił... Ganiła siebie w myślach, przecież to głupie. Przecież ona i Lestrange byli szczęśliwą parą, ale… no właśnie jest jakieś ale… Hermiona czuła, że coś wisi nad nimi w powietrzu, że coś między nimi się wydarzy,  że to niekoniecznie będzie coś dobrego. Nikomu też o tym nie mówiła, nawet Davidowi. Nie chciała go tym niepokoić. Miała nadzieję, że to przejdzie samo. Starała się ignorować te irytujące uczucie. Jednak dopiero wczoraj zrozumiała, dlaczego od dłuższego czasu jej towarzyszyło. Znów wspomnienie wczorajszego dnia pojawiło się przed jej oczami, które po chwili zaszkliły się łzami.
            Hermiona szła spokojnie korytarzem, właśnie wracając z biblioteki, trzymając w rękach dwa opasłe tomiska. Słońce wlewało się na prawie pusty korytarz przez ogromne okna, a Ślizgonka miała dobry humor. Na korytarzu panowała cisza, gdyż większość uczniów korzystała z ciepłej pogody na dworze. W pewnym momencie była Gryfonka, usłyszała gdzieś przed sobą fragment rozmowy. Raptownie zatrzymała się słysząc swoje imię, wypowiadane głosem jakiejś  dziewczyny, jednak Hermiona nie mogła go przypasować do konkretnej osoby. Kolejne słowa sprawiały, że jej doskonały humor prysł niczym bańka mydlana.
- …a Hermiona? – zapytała owa dziewczyna, a Ślizgonka zastygła w bezruchu i z uwagą zaczęła się przysłuchiwać konwersacji. Przy okazji się rozejrzała po korytarzu i zobaczyła, że z jednego z parapetów wystają czyjeś nogi. Usłyszała drugi głos. Serce jej na moment stanęło. Znała ten głos. Głos, który rozpoznała by wszędzie, głos, który zawsze podnosił ją na duchu, głos osoby, która zawsze ją wspierała. To był jego głos, chłopaka, którego pokochała, a wypowiedziane przez niego słowa sprawiły, że dziewczynie pękło serce z bólu, który jej wtedy nieświadomie sprawił.
- Będę w końcu musiał jej powiedzieć, że już jej nie kocham. – powiedział do dziewczyny koło niego. – Bo je się tego. – wyznał – Mimo, że nie czuje do niej tego co kiedyś, nadal jest dla mnie ważna. Nie chcę jej zranić. Stała się dla mnie przyjaciółką, nie… raczej bardziej jak siostra, więc rozumiesz, ze nie chcę dla niej źle, a mam świadomość ile jej tym bólu przysporzę.
- Więc jej powiedz – poradziła dziewczyna. – Zwlekając, tylko to wszystko pogorszysz, a Hermiona będzie cierpieć jeszcze bardziej.
- Wiem – odrzekł – ale nie wiem czy będę potrafił jej to powiedzieć.
- Wierzę w ciebie
Brązowowłosa cicho podchodziła coraz bliżej, chcąc zobaczyć kim jest dziewczyna, która najprawdopodobniej podbiła serce jej chłopaka. Udało jej się. Ujrzała Clarie Blake, rudowłosą Krukonkę o piwnych oczach. Hermiona kojarzyła ją, zdaje się, że jest na jednym roku z Ginny. Byłej Gryfonce ciężko było uwierzyć w to co teraz usłyszała. Te słowa ją zraniły. Ten cholerny ból z powodu utraty Davida. Nie wiedziała, że może istnieć jeszcze większy ból, niż ten, który czuła teraz. Jednak może. Uświadomiła to sobie, kiedy tylko zobaczyła, że chłopak pochyla się, by złożyć pocałunek na ustach rudowłosej. Serce Hermiony eksplodowało z bólu. Łzy, łzy nieszczęśliwej miłości, łzy smutku, łzy cierpienia i bólu, łzy wszystkich tych uczuć przysparzających ból, zaczęły spływać po jej policzkach, by dotrzeć do brody i spaść gdzieś w dół. Wtedy też książki, które trzymała w dłoniach, wyleciały jej z rąk z hukiem lądując na kamiennej posadzce, jednocześnie zdradzając jej obecność na korytarzu. Dopiero teraz w pełni dotarło do niej, ze David Lestrange już nie jest jej, że na zawsze go straciła. Ślizgon i Krukonka  oderwali się od siebie dopiero teraz ją zauważając. Hermiona, zapominając o leżących na posadzce książkach, odwróciła się na pięcie i uciekła nie oglądając się za siebie. Wtedy David zerwał się na równe nogi i pobiegł za nią.
- HERMIONA, CZEKAJ! – krzyknął, jednak ona nie zareagowała, nie odwróciła się, po prostu zniknęła za rogiem gubiąc po drodze swoje łzy, a chłopak się zatrzymał, wiedząc, że gdyby ją dogonił i tak by nic nie wskórał. - Przepraszam.
- Porozmawiaj z nią gdy się uspokoi. – usłyszała jeszcze głos Krukonki, skierowany do Ślizgona.


„Tak już w ludzkim życiu bywa,
Coś się kończy, coś zaczyna.”*

           
Kocham cię dwa słowa, a mają tak potężną moc, tak wiele znaczą. Potrafią zbudować coś pięknego, wspaniałego, opartego na szczęściu i silnym uczuciu do drugiej osoby… Potrafią również wszystko zaprzepaścić, zniszczyć szczęście, spokój i te wszystkie wspaniałe chwile, gdy zostaną wypowiedziane do niewłaściwej osoby… Kocham cię… tak wiele razy słyszała szczere „kocham” z jego ust skierowane do niej i to jeszcze nie tak dawno… wiedziała wtedy jego szczery uśmiech, skierowany do niej i iskry w jego oczach, patrzących na dziewczyną z uczuciem. Dlaczego więc to się stało? Czemu jego miłość do niej wygasła? Mimo, że była dość silną osobą płakała jak małe dziecko, gdy tylko poznała prawdę.
            W tej chwili leżała na łóżku w swoim dormitorium, z zamkniętym powiekami. Po jej głowie cały czas, nie dając jej spokoju, nieustannie krążyło wspomnienie wczorajszego dnia. Pod oczami czuła łzy, a na jej twarzy nadal widniały ślady po nich. Nie wyobrażała sobie, że kiedyś do tego dojdzie, że rozstanie się z Davidem, nie pomyślała, że to będzie tak cholernie boleć. Przecież tak bardzo kochała. Im bardziej ci zależy, tym bardziej boli… przeszło jej przez myśl. Przez kilka minut panowała cisza, a potem Hermiona zaczęła szeptać.
Nie załamię się,
Wiem, że kiedyś się z ciebie wyleczę.
Może nie na pstryknięcie palcami,
Może nie po tygodniu,
Ani miesiącu.
Czeka mnie wiele pustych dni, w których wciąż będzie się pojawiać twoja twarz.
Nie mogę wykreślić cię ze swojego życia,
Zbyt wiele mamy ze sobą wspólnego.
I nie powiem też 'jesteś w moim życiu zbędny'
Bo nie jesteś.
W gruncie rzeczy nikogo nie potrzebuje bardziej niż ciebie...
Ale wiem też, że…
…że  nigdy już nie będziesz mój**– zakończyła z bólem.
- Wybacz mi Hermiono – usłyszała głos. To był JEGO głos. Nawet nie wiedziała kiedy tu wszedł. Panowała taka cisza, a nie usłyszała otwieranych drzwi, ani jego kroków. Natychmiast otworzyła oczy, otarła łzy z twarzy i usiadła, spoglądając na niego.
- Nie chciałem cię zranić, nigdy. – mówił, a Hermiona nie przerywała mu, mimo, że miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz, jak ją zranił, jaki wielki ból jej sprawił, nie zrobiła tego. Wiedziała, że on chce jej to wytłumaczyć, dlatego pozwalała mu mówić, z całych sił starając się by nie stracić nad sobą panowania. – Od dawna czułem, że coś między nami jest nie tak, że z mojej strony coś się zmieniło, jednak nic ci nie mówiłem. Byłem pewny, że to zniknie, że to tylko jest przejściowe. – powiedział przerywając na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów by móc mówić dalej .
- Potem poznałem Clarie. Zrozumiałem wtedy, że nie kocham już ciebie w TEN sposób, że moje uczucie do ciebie wygasło. Ona o wszystkim wiedziała, namawiała mnie, bym jak najszybciej wyznał ci prawdę, żeby nie pogarszać sytuacji, ale nie umiałem, nie potrafiłem się na to zdobyć, bo wiedziałem, że sprawię ci tym ogromny ból, ze cię potwornie zranię. Dla mnie też nie było to łatwe.
- Lepsza jest najgorsza prawda, niż najdoskonalsze kłamstwo. – wyszeptała brązowowłosa.
- Wiem. Ale zrozum mnie. Nadal jesteś dla mnie cholernie ważna, nadal cię kocham, ale jak siostrę…
- Rozumiem. – powiedziała Hermiona obojętnym tonem, krzycząc w myślach by to co teraz usłyszała, to co teraz się dzieje było tylko głupim snem, albo jakimś chorym żartem. – Proszę cię, wyjdź. – szepnęła, czując, że zbiera jej się na płacz.
- Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną, ale pozostańmy przyjaciółmi. – powiedział chłopak ignorując jej prośbę – Nie chcę cię stracić, nie chcę byś całkowicie się ode mnie odcinała. – powiedział
- Jasne. – mruknęła bez przekonania, sama nie wiedząc co powiedzieć – a teraz wyjdź. Proszę. – rzekła Hermiona świadoma tego, że oczy ma zaszklone łzami. Nie chciała płakać przy nim. Tym razem posłuchał jej prośby.
- Jeszcze kogoś znajdziesz, kogoś kto naprawdę będzie cię kochał...i przepraszam, wiedz, że zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. – powiedział stojąc już w drzwiach po czym je zamknął i pozostawił samą. Rozpłakała się. Masz rację, ktoś na pewno mnie pokocha. Ale czy ja będę potrafiła to ponownie zrobić?

            David wrócił do Pokoju Wspólnego Ślizgonów siadając obok swoich przyjaciół. Był markotny i prawie w ogóle się nie odzywał, a jeśli już to tylko krótko odpowiadał na czyjeś pytanie, by potem ponownie pogrążyć się w milczeniu. Czuł się źle z tym, że musiał zrobić to Hermionie, że musiał tak bardzo ją zranić. Jak on by się czuł gdyby to się jemu przydarzyło? Pewnie bolało by jak cholera, mógł jedynie wyobrażać sobie te potworne uczucie i mieć nadzieję, że jego była dziewczyna mu wybaczy to co zrobił. Dlaczego musiałem jej to zrobić?



*
            - Luna! Czyś ty do reszty oszalała? Powiedz mi, że żartujesz, że to Twoje kolejne dziwactwo..
- Nie, Nicole. Mówię jak najbardziej poważnie. – odparła Lovegood, hardo trzymając się swoich racji.
- Ty naprawdę oszalałaś. Porozmawiamy jak zmądrzejesz. – powiedziała panna Black i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
             Luna nie oszalała, jak to ujęła jej siostra. Dziewczyna już dawno doszła do wniosku, że nie powinna tak od razu wkraczać na ścieżkę zła i pogrzebywać swoje przekonania i wartości, w które dotychczas wierzyła i za nimi podążała. Bo dlaczego miała by to robić? Bo dowiedziała się, że jest dzieckiem śmierciożerców? Dlatego, że jej siostra jest po stronie ciemności i powinny być po tej samej stronie barykady? Kiedyś Luna powiedziała, że pomści swoich biologicznych rodziców, że zrobią to razem: ona i Nicole. Wtedy powiedziała to pod wpływem emocji. Dlaczego ma pomścić śmierć ludzi, których nawet nie znała, którzy byli śmierciożercami, z którymi walczyła od zawsze. Dlaczego? Bo to jej biologiczni rodzice? Trochę śmieszny to argument. Nie znała tych ludzi, byli jej całkowicie obcy, dopiero niedawno zrozumiała, że jej rodzicami zawsze byli, są i będą Lovegoodowie. Przez nich została wychowana.  Kochała ich. Kochała swojego zbzikowanego ojca i nie żyjącą już matkę. Po za tym nie może zrzec się doczesnych przekonań, to nie miało najmniejszego sensu…. Dlatego nie zmieni już swojej decyzji, miała tylko nadzieję, że jeśli dojdzie do walki, uniknie pojedynku z Nicole. 
Klamka zapadła, Luna wszystko zrozumiała i na dobre podjęła ostateczne decyzje, co do tego, po której stronie ma stanąć.

* tekst wzięty z opisu gg kolezanki.
** kiedyś znalezione gdzieś w otchłaniach internetu.

I jak???? Mam nadzieję, że nie trzasniecie mnie avadą za to, że rozdzieliłam Hermionę i Davida... I, że rozdział się spodoba. Ja osobiście jestem z niego zadowolona.
Chciałam jeszcze przeprosić Was za to, ze rozdział dopiero teraz, a nie w sobotę, wszystko wina problemów z internetem.
Starałam się poprawić błędy, ale jak coś znajdziecie to pisać, poprawię
Pozdrawiam, Cruciatrus 
:D

sobota, 17 listopada 2012

Rozdział XXVII


          - Jak? Skąd...? Skąd się tu wziąłeś?! – zaczęła Hermiona zasypując chłopaka gradem pytań.
- Hermiono, później, – odpowiedział krótko – mamy zadanie do wykonania.
- Racja – przytaknęła Łucja – powinniśmy iść dalej. – stwierdziła dziewczyna. Cała trójka, ostrożnie ruszyła do przodu, coraz bardziej zagłębiając się w ciemny labirynt.

*

- Harry, musimy porozmawiać. – oznajmił chłopakowi Mistrz Eliksirów. Dziwne, że Snape mówi do młodego Pottera po imieniu, nieprawdaż? Ich stosunki uległy niemal całkowitej zmianie odkąd chłopak znalazł się w Slytherinie, teraz był traktowany jak każdy inny członek Domu Węża. Chłopak żałował, że nie trafił tu w pierwszej klasie.
- O co chodzi, profesorze?
- Pytam wprost. Czemu ty i Hermiona nie pojawiacie się na zebraniach Zakonu? Było ich całkiem sporo od wakacji, a wy nie byliście na żadnym.
- Nikt nas o nich nie powiadamiał, profesorze. – rzekł spokojnie były gryfon, nieco zdziwiony.
- Dumbledore was nie powiadamiał? – zdumiał się nauczyciel. Czyżby przestał ufać Złotemu Chłopcu? Bo, że nie ufa Hermionie to mogę jeszcze zrozumieć… dziwne… nawet bardzo dziwne… - myślał Snape.
- Nadal udziela ci lekcji? – zapytał Mistrz Eliksirów po krótkiej chwili.
- No tak. Ale skąd pan…
- Nieważne.
Dziwne – pomyślał Harry 

*
           
            Szli dalej cała trójką, dokładnie się rozglądając i uważając na wszelkie niebezpieczeństwa. Nie rozdzielali się, kto wie, co ich tu jeszcze czeka, może będą musieli sobie nawzajem pomóc? W każdym bądź razie woleli nie ryzykować. Razem byli silniejsi, przekonali się o tym walcząc z chimerą. Co dziwne, nie licząc właśnie tej przerażającej chimery, przeszkody nie były aż tak niebezpieczne. Zaatakowało ich kilku dementorów, całe szczęście, że Draco znał zaklęcie patronusa bo Hermionie na początku sprawiło problem, a Łucja nie potrafiła go rzucić. Na ich drodze było bagno pełne zwodników, próbujących odwieść ich od dalszego poszukiwania, spotkali również dwie sklątki tylnowybuchowe. Zdziwili się widząc je bo, z tego co wiedzieli, tylko Hagridowi udało się je wyhodować, na potrzeby Turnieju Trójmagicznego.
            Ich droga strasznie się dłużyła, widocznie wybrali najdłuższą trasę. W końcu udało im się wyjść na prostą, a w oddali było widać mnóstwo światła. Na jego tle, wyraźnie widzieli trzy ciemne części Kryształu Ciemności. Wiedzieli już, że to tam zakończy się ich zadanie. Szybkim krokiem ruszyli w ich stronę. Byli już zaledwie kilka metrów od celu, nagle nie wiadomo skąd, wyskoczyło kilka dziwnych stworzeń. Były koloru brudnej bieli, miały dwie nogi, a do tego coś w rodzaju skrzydeł bez piór i dziób. Ślizgoni,  zaczęli ciskać w nich przeróżnymi zaklęciami i klątwami. Ku ich zdziwieniu, a zarazem przerażeniu nic na nich nie działało. Zdecydowali się na ucieczkę. Gdy byli już w miarę bezpiecznym miejscu się zatrzymali.
- Co to za cho*lerstwo? – wydyszał Draco.
- Ścierwojady*. – odparła krótko Hermiona, sama zdziwiona tym odkryciem.
- Co? – zapytali jednocześnie Łucja i Dracon.
- Ścierwojady – powtórzyła spokojnie była gryfona – Czytałam o nich, ale myślałam, że one są tylko legendą.
- Dobra, ale jak je pokonać? – zapytał Draco.
- W niemagiczny sposób. mieczem bądź strzelając z łuku.
- No to ładnie. – mruknęła Łucja bez entuzjazmu.
Po krótkiej chwili Hermiona machnęła różdżka, a przed nimi pojawiło się kilka mieczy i łuków.
- Musimy je pokonać. – rzekła biorąc łuk i kołczan ze strzałami. – W dzieciństwie uczyłam się strzelać, wiec nie będę miała problemów z trafieniem. Wam radzę wziąć miecze, no chyba, że umiecie strzelać. – milczeli. Oboje wzięli miecze.
- Chodźmy. – powiedział Draco bez przekonania.

Mimo, że Hermiona dawno nie trzymała łuku w rękach, nie miał kłopotów ze strzałem. Gorzej było z Łucją i Draconem, którzy miecze trzymali po raz pierwszy w życiu. Jednak po kilkunastu minutach ciężkiej walki, z wielkim trudem, udało im się pokonać stworzenia. Odrzucili swoja broń i ruszyli dalej. Tym razem, udało im się bez przeszkód dojść do celu, jednak gdy byli około metra od części, przed nimi zmaterializowała się jakaś zjawa. Była to piękna kobieta o bladej twarzy. Miała długie do pasa, rozpuszczone białe włosy, które delikatnie falowały jakby pod wpływem lekkiego wiatru, którego oczywiście nie było. Była wysoka i odziana w suknię w kolorze swoich włosów. Nie stała na ziemi lecz unosiła się kilkanaście centymetrów nad nią, a dookoła niej, była ledwo widoczna jasna poświata. Ślizgonom z wrażenia odjęło mowę.
- Każde z was, - odezwała się spokojnym głosem, który działał na nich kojąco i był muzyką dla ich uszów – usłyszy zagadkę. Jeśli odpowiecie,  pozwolę wam zabrać waszą część Kryształu. Jeśli nie, wrócicie bez niego. Możecie się pomylić tylko jeden raz. Rozumiecie ? – wszyscy troje kiwnęli potwierdzająco głowami.
- Doskonale. Pierwsza zagadka. Słuchaj Hermiono i dobrze zastanów się nad odpowiedzią.

Oko, co tkwiło w niebieskiej twarzy, ucieszyło się ogromnie,
Gdy zobaczyło w zielonej twarzy drugie oko.
„Ono jest podobne do mnie”
Tylko że błyszczy nisko, a ja wysoko

- Zrozumiałaś treść?
- Tak – potwierdziła brązowowłosa intensywnie myśląc. Oko co tkwiło w niebieskiej twarzy – pomyślała Hermiona – to musi chodzić o niebo i słonce, ewentualnie księżyc zamiast słońca. Zielona twarz… To chyba chodzi o trawę… Co jest w trawie podobne do słońca… Jakiś kwiat chyba… może z żółtym środkiem… Wiem!
- Odpowiedź to Słońce i stokrotka. – Zjawa uśmiechnęła się na jej słowa i rzekła:
- Odpowiedź prawidłowa. – machnęła ręką, a jedna z części Kryształu znalazła się w dłoniach byłej Gryfonki, po chwili dziewczyna znikła.
- Gdzie ona… - zaczęła Łucja
- Czeka na was u Athy. Łucjo twoja kolej.

Nie można tego zobaczyć ani dotknąć palcami,
Nie można wyczuć węchem, ani usłyszeć uszami:
Jest pod górami, jest nad gwiazdami,
Pustej jaskini nie omija,
Po nas zostanie, było przed nami,
Życie gasi, a śmiech zabija.

- No to ładnie.  – mruknęła do siebie sarkastycznie – Zastanówmy się – powiedziała cicho.  Jest pod górami… - mruczała do siebie – eee… możesz powtórzyć fragment od momentu „Jest pod górami” – zapytała

Jest pod górami, jest nad gwiazdami

- Nie wiele mi to mówi – mruknęła cicho.
Pustej jaskini nie omija

- Co może być w pustej jaskini… - mruczała do siebie – pusta jaskinia… pusta jaskinia… Może … nie wiem… eee… Odpowiedź to echo..? – bardziej zapytała niż odpowiedziała. A akurat to jej przyszło na myśl.
- Odpowiedź jest błędna. Ale dobrze kombinowałaś z jaskinią. – Czy to podpowiedź – pomyślała czarnowłosa.
- Powtórz ta zagadkę jeszcze raz. – poprosiła.

Nie można tego zobaczyć ani dotknąć palcami,
Nie można wyczuć węchem, ani usłyszeć uszami:
Jest pod górami, jest nad gwiazdami,
Pustej jaskini nie omija,
Po nas zostanie, było przed nami,
Życie gasi, a śmiech zabija.

- Ale ja głupia, - westchnęła – echo można usłyszeć. Więc co z tą jaskinię – mruczała do siebie…przez kilka minut, powtarzając te sowa jak mantrę - jaskinia… pusta jaskinia… ciemna pust…CIEMNOŚĆ! – wykrzyknęła uradowana.
- Otóż to. - powiedziała zjawa uśmiechając się. Po krótkiej chwili, Łucja dołączyła do Hermiony.
- Draconie – zwróciła się do chłopaka.
- Żeby to było coś łatwego – mruknął pod nosem.

Co gnie żelazo, przegryza miecze
Pożera ptaki, zwierzęta, ziele,
Najtwardszy kamień na mąkę miele,
Królów nie szczędzi, rozwala mury,
Poniża nawet najwyższe góry.**


Co gnie żelazo, przegryza miecze… to mi pasuje do rdzy – myślał arystokrata - Pożera ptaki, zwierzęta, ziele,… to chyba jakiś stwór czy coś… dobra dalej… jak to szło…? A już wiem… Najtwardszy kamień na mąkę miele,… hmm… to jakaś siła… może silny stwór….? – zastanawiał się - Królów nie szczędzi, rozwala mury,… no to będzie tez mi pasować jakiś stwór… Poniża nawet najwyższe góry…. A tu? Stwór chyba gór nie ruszy… pomyślmy co wiem… do rdzy to kojarzy mi się tylko… no właśnie! – ucieszył się, bo właśnie do głowy wpadła mu pewna myśl – żeby coś zardzewiało potrzeba CZASU…. Zwierzęta i rośliny przemijają z CZASEM… po bardzo długom CZASIE i kamień się skruszy… - Draco dalej nie kombinował. Znał już odpowiedź.
- Czas. – odparł spokojnie, pewny swojej odpowiedzi.
- Dokładnie. – i również Draco przeniósł się z Kryształem do Athy.

*



Stworzenia zapożyczone z gry Gothic.* 
Zagadki zaczerpnięte z książki J. R. R. Tolkiena „ Hobbit czyli tam i powrotem” **

I jak?

piątek, 9 listopada 2012

Rozdział XXVI


          Kiedy tylko Hermiona i Łucja przeszły przez drzwi, te się za nimi zamknęły i znikły. Za to dziewczyny wylądowały w…
- To jest labirynt – stwierdziła starsza z Ślizgonek, dokładnie rozglądając się dookoła, chociaż wcale nie było łatwo cokolwiek dojrzeć, gdyż było dosyć ciemno, co jest wielkim utrudnieniem.
- Lumos – szepnęła Łucja wykazując odrobinę zdrowego rozsądku, a jej różdżka natychmiast rozjarzyła się białym światłem. Hermiona poszła w ślady przyjaciółki. Po chwili obie z niezwykłą ostrożnością ruszyły przed siebie, gdzie znajdowała się jedyna droga, jaką miały do wyboru. Miały nadzieję, że zadanie nie będzie bardzo trudne i dadzą sobie radę.

*

            - Jak to dołączyć ? – zapytała Anastasia Athy, kiedy ślizgonki zniknęły za drzwiami.
- Im prędzej on dołączy, tym szybciej zdobędą kolejne części Kryształu. Chyba nie powiesz mi, Anastasio, że nie zauważyłaś, że sprawy zaszły za daleko.
- Masz na myśli śmierć Zabiniego i próbę wyeliminowania Malfoya ?
- Dokładnie. Dlatego, kiedy im się uda, Potter i Lestrangę wcześniej, niż to było zamierzone, pójdą po ostatnie części. Nawet początkowe koncepcje zadań zmieniono. A teraz sprowadź Dracona, nasi medycy się nim zajmą.
- Oczywiście, Atho. - odpowiedział nauczycielka, nie pytając już o nic więcej.

*

            Rudowłosa piątoklasistka siedziała przy jednym ze szpitalnych łóżek. Było zajmowane przez jej nieprzytomnego chłopaka. Ginny wiedziała, że pani Pomfrey zrobi wszystko, by doszedł do siebie, ale mimo to nadal się o niego martwiła. Mimo zapewnień pielęgniarki, bała się, że Draco może się więcej nie obudzić.  W pewnej chwili poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Przeniosła wzrok na tę osobę i ujrzała nauczycielkę obrony przed czarną magią.
- Muszę go zabrać. – oznajmiła spokojnie.
- Gdzie?
- Do Głębin. Naszą magią szybciej go wyleczą. Jeszcze dzisiaj powinien się obudzić. On musi pomóc dziewczynom.
- To dobrze, że się obudzi,  – powiedziała Ruda oddychając z ulgą. – ale naprawdę musi? – zapytała. Wiedziała, jak bardzo niebezpieczne może być zadanie.
- Musi. 
- Gdybym tylko mogła... - westchnęła ze zrezygnowaniem.
- Ale nie możesz, Ginny. Są pewne rzeczy, które każdy musi sam wykonać i nikt inny nie może tego za niego zrobić. 
- Wiem.
- Lepiej idź już. – poleciła jej Anastasia. - Wróci dopiero gdy im się powiedzie. - Ginny posłuchała i po chwili jej nie było. Natomiast nauczycielka wyszeptała kilka złożonych zaklęć i zniknęła z Hogwartu, zabierając ze sobą młodego Malfoya.

*
- Prawo
- Lewo – powiedziały równocześnie dziewczyny, dochodząc do rozwidlenia dróg po kilku minutach wędrówki przed siebie.
- Więc prosto. – stwierdziła Hermiona, na co przystała Łucja. Szły kolejne kilka minut, nie natrafiając na jakąkolwiek przeszkodę. Obydwie miały dziwne wrażenie, że jest za spokojnie wiele za spokojnie..

*

 Ach więc to tak – pomyślała pewna dziewczyna. –  Ta cała Blackley zabiera Malfoya  do jakiś głębin, a on ma pomóc… no właśnie komu? Może Riddle'ównie i Snape'ównie? Ale w czym?– myślała intensywnie ślizgonka. – Ron musi się dowiedzieć.
Wychyliła się za szafki z lekarstwami i innymi podobnymi przedmiotami, gdzie była jej kryjówka i upewniwszy się, że w skrzydle szpitalnym nikogo nie ma, udała się w kierunku drzwi. Po chwili opuściła królestwo pani Pomfery i zaczęła szukać Weasleya... Panna Rosier akurat miała szczęście, ponieważ natrafiła na rudowłosego jeszcze na tym samym korytarzu.
- Nie uwierzysz, czego się dowiedziałam. – rzekła do niego, a potem zaciągnęła go do najbliższej pustej klasy i zaczęła opowiadać, co widziała i usłyszała w skrzydle szpitalnym.
- No to ładnie…- podsumował Ron – Riddle nie jest głupia, może im się udać. – stwierdził już ze złością.
- Myślę, że powinieneś powiedzieć dyrektorowi. – rzekła ślizgonka
- Zrobię to, Agnes. – zapewnił. – A tobie udało ci się jakoś zbliżyć do tej bandy ?
- Niestety nie, Ron. Niewiele brakowało, jedynie Potter coś podejrzewał, ale Traves się oczywiście wtrącił i musiałam odejść.
- Cho*era jasna. – mruknął – Jak zwykle ktoś musi się wpie*rzyć i rozwalić to, co zaplanowane.
- Zawsze tak jest. – powiedziała dziewczyna ze zrezygnowaniem. – Z nami tak nie będzie, prawda ? – zapytała po kilku chwilach milczenia. – Nie pozwolimy, by ktoś stanął między nami i nas rozdzielił.
- Nigdy na to nie pozwolimy, Agnes. Dla mnie nie ma nikogo innego poza tobą. – powiedział. Tak naprawdę trochę się już z tym męczył, a wiedział, że jego dziewczyna również, ale nie mogli na razie się ujawnić. Nie teraz. Ona miała większe pole popisu. Mogła obserwować ich działania wtedy, gdy tamci siedzą w salonie Slytherinu. A Agnes Rosier nie była kojarzona z nim i lepiej było by tak pozostało. Przynajmniej na jakiś czas.

*

…To dziwne wrażenie, wcale nie było złudne. Rzeczywiście było trochę za spokojnie. Zaraz gdy dziewczyny wkroczyły w następny zakręt, zaatakował ich jakiś stwór. Był strasznie dziwny, a jego wygląd przyprawiał o dreszcze. Był to potwór, który jest mieszanką różnych zwierząt. Miał głowę lwa, skrzydła nietoperza i kolec skorpiona. To „coś” było nie tylko przerażające, ale i niebezpieczne.
- Chimera* - wyszeptała przerażona Hermiona.
Zaklęcia zaczęły błyskać. Obie dziewczyny używały coraz gorszych klątw i ciskały je w stronę stwora. Jednak nic nie działało. Chimera była za silna. Ślizgonki też już pomału traciły siły, wymęczone pojedynkiem. Nagle Hermiona ujrzała, że Łucja potknęła się i upada, a różdżka wypadła jej z ręki, do tego rozwścieczona chimera leci w jej stronę. Brązowowłosa nie wiedziała co robić. Była za daleko, by podbiec do przyjaciółki i spróbować ją z stamtąd zabrać. Czarnowłosa próbowała się podnieść, ale nie miała jak, chimera znajdowała się tuż nad nią. Dziewczyna była pewna, że stwór zaraz ją uśmierci. Hermiona pod wpływem impulsu machnęła różdżką i krzyknęła:
- IMPEDIAMENTA MAXIMA ! – ku jej zdziwieniu zaklęcie zadziałało, bowiem udało jej się trafić w miejsce nie osłonięte grubym pancerzem. Natychmiast podbiegła do przyjaciółki i pomogła jej się podnieść. Modsza z dziewczyn chwyciła swoją różdżkę leżącą obok i odeszły kilka metrów dalej.
- Hermiono, - powiedziała nagle Łucja, wpadając na pewien pomysł. – Avada, na trzy
- Za słabe ! - stwierdziła - Ale spróbujmy.
- Raz…
-Dwa…
- TRZY ! – krzyknęły razem – AVADA KEDAVRA ! –  w tym samym momencie zaklęcie Hermiony przestało działać, a z różdżek przyjaciółek wyleciały zielone promienie klątwy uśmiercającej. Jednak to nie były dwa promienie, a trzy. Starsza z dziewczyn to zauważyła i natychmiast się odwróciła, bo właśnie gdzieś za nimi stał ktoś, kto wystrzelił trzeci promień. Po chwili również i czarnowłosa poszła w ślady przyjaciółki i też się odwróciła. Obie ujrzały osobę, której nigdy nie spodziewały by się teraz zobaczyć. Osobę, która dopiero co leżała nieprzytomna w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie, a przynajmniej powinna tam się znajdować.
- DRACON !? – wykrzyknęły zgodnie.


*Tak wyglądała chimera z gry Heroes of Might and Magic

Witajcie, jak widać wróciłam z nowym rozdziałem i pochwalę się, że mam już dwa kolejne naprzód więc nie będziecie musieli długo na niego czekać.
 Ten rozdział nie jest tak długi jak przewidywałam... no ale jednak jest. Następny  dłuższy mi wyszedł. Tak naprawdę miałam go wstawić dopiero jutro, ale ostatnio mam takie problemy z internetem, że normalnie załamać się można, więc skorzystałam z okazji, ze dzisiaj mi działa i oto jest i rozdział. ;D
Mam nadzieję, że się podobał. :D A no i dodałam zakładkę o blogu.
Pozdrawiam, Cruciatrus.